11 listopada
LISTOPAD 1918 ROKU W RELACJACH ŚWIADKÓW I UCZESTNIKÓW
„Czując w powietrzu nieuchronną burzę i my gotujemy się do walki o niepodległość naszego narodu, w której niech nas Boża dłoń wspiera. Powstały drużyny sokole, strzeleckie i bartoszowe, które razem liczą już w samej Galicyi kilkadziesiąt tysięcy umundurowanego i zbrojnego żołnierza polskiego. Obecny rząd cesarski widzi w nas naturalnego sojusznika i dlatego żadnych przeszkód organizacjom wojskowych polskim nie czyni.
W Żywcu istnieją drużyny sokolska i strzelecka, które rozgałęziają się na sąsiednie wioski, znajdując w nich ochoczy i patriotyczny materiał ludzi.
W Bożym ręku los i bieg czekających naród nasz wypadków.
Czytelnicy, którzy „da Bóg” w wolnej Polsce żyć będziecie, gdy dokument ten odnajdziecie – osądźcie czy obowiązek nasz dobrze spełniliśmy i za dusze nasze zanieście pokorne modły przed Tron Boży”.
(fragment dokumentu z dnia 22 czerwca 1914 r., który został spisany w imieniu mieszkańców miasta i włożony do bani dzwonnicy przy okazji jej remontu)
Do formujących się ochotniczych oddziałów Legionów Polskich zgłaszali się chętnie młodzi mieszkańcy, członkowie organizacji paramilitarnych i patriotycznych, by po uformowaniu kompanii i połączeniu się z innymi jednostkami wyruszyć na front. Mimo że przez kolejne lata w mieście toczyło się spokojne życie, co rusz nadchodziły wieści z frontów, czasem te najgorsze o śmierci syna. Nadciągały też te radosne, niosące nadzieje, jak choćby wieści o proklamowaniu w 1916 r. przez władze niemieckie i austriackie Królestwa Polskiego (tzw. akt 5 listopada), które to jednak szybko okazały się rozczarowaniem dla polskiego społeczeństwa. Z entuzjazmem przyjęte zostały słowa prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Woodrowa Wilsona, który w wygłoszonym orędziu do Kongresu USA w dniu 8 stycznia 1918 r. podkreślił konieczność utworzenia polskiego państwa.
W 1918 r. panowała w Europie już atmosfera końca wojny, na ziemiach polskich powoli tworzyły się organizacje i komitety, które miały budować podstawy odradzającego się państwa polskiego. Silnym zrywem polskiej społeczności, w tym mieszkańców Żywiecczyzny, był protest przeciwko pokojowi brzeskiemu podpisanemu w lutym 1918 r., a który to m.in. oddawał proklamowanej Ukraińskiej Republice Ludowej ziemie chełmską wraz z Chełmem i częścią Podlasia, co wywołało silne oburzenie polskiej ludności, również na żywieckim rynku mieszkańcy miasta głośno wyrazili sprzeciw. Wydarzenie to podsyciło niepodległościowe dążenia polskiej społeczności i w końcu Polacy podjęli inicjatywę budowy podwalin pod przyszłą władzę nad wolnym krajem.
Na terenie Żywiecczyzny zawiązała się Polska Organizacja Wojskowa, a pod koniec października 1918 r. w Krakowie powstała Polska Komisja Likwidacyjna, na czele
z Wincentym Witosem. 31 października na żywieckim rynku zebrał się tłum mieszkańców, którzy pokojowo rozbroili stacjonującą w Żywcu austriacką kompanię liczącą ok. 150 żołnierzy, przede wszystkim pochodzenia rumuńskiego i węgierskiego. Rozbrojonych żołnierzy, ku ich uciesze, obdarowano kokardkami złożonymi ze wstążek o narodowych barwach węgierskich i rumuńskich, wypłacono im również żołd oraz wydano zapas żywności na 10 dni. Następnie wszyscy wspólnie odśpiewali hymny polski, węgierski i rumuński. Miejscowa ludność zdejmowała z urzędów godła i emblematy austriackie, każdy w oknie wywieszał polskie flagi.
Jan Seeman
(legionista, członek Tajnej Organizacji Wojskowej)
Po ukończeniu 6-tej klasy W. Szk. Realnej w Żywcu i po przebyciu kampanii wojennej w Legionach, uczęszczałem od września 1918 roku do W. Szk. Przemysłowej w Krakowie, gdzie działała tajna organizacja wyższych oficerów polskich, będąca w stałym kontakcie z oficerami i podoficerami na prowincji, do której i ja należałem.
W połowie października wybuchła w wyniszczonym wojną i osłabionym głodem kraju epidemia hiszpanki, wskutek czego wszystkie szkoły i wyższe uczelnie zostały zamknięte aż do odwołania. Wobec tego musiałem wyjechać do rodziców do Żywca, gdzie stale mieszkałem. Przed wyjazdem zgłosiłem się do mojego b. dowódcy pułkownika R., który dał mi instrukcje na powiat Żywiec. Po przyjeździe do rodzinnego miasta skontaktowałem się z towarzyszami broni, z którymi współpracowałem. Zaobserwowaliśmy, że żołnierze urlopowani nie wracają na front, lecz przyłączają się do dezerterów z frontu. I tworzą tak zwane „zielone kadry”, chroniące się w okolicznych lasach. Z frontu włoskiego dochodziły nas wiadomości od żołnierzy przyjeżdżających stamtąd na urlop, że w armii austriackiej występuje systematycznie zwiększający się rozkład, że żołnierze Polacy całymi kompaniami, a nawet batalionami przechodzą do niewoli włoskiej, a stamtąd wypuszczani na wolność, wstępują do tworzącej się we Włoszech armii polskiej.
W ostatnich dniach października otrzymaliśmy rozkaz od dowództwa armii podziemnej, mobilizujący wszystkich sprzysiężonych, by byli w pogotowiu i w odpowiedniej chwili przystąpili do działania. W dniu 30 października wieczorem z kilku towarzyszami frontowymi, oraz kilkunastu studentami z różnych klas szkoły realnej, rozbroiłem magistrackich wartowników, którzy prawie nie stawiali oporu i rozkazałem studentom zabrać kilkadziesiąt karabinów, przechowywanych w magistracie. Ówczesny burmistrz miasta, świadek rozbrajani żołnierzy, wezwał mnie do opamiętania się i oddania broni, gdyż ten nierozważny czyn grozi nam rozstrzelaniem. Odpowiedziałem burmistrzowi, że wykonuję rozkaz armii podziemnej, i że ta broń będzie potrzebna przyszłej armii polskiej. Każdy z moich towarzyszy zabrał po kilka karabinów ze sobą do domu. Niektórzy studenci przynieśli zabraną broń do mnie, a ja, schowawszy ją na strychu w sianie, udałem się do kolegów, by być z nimi w ścisłym kontakcie, ponieważ sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę i oczekiwaliśmy nowych rozkazów.
Na drugi dzień, a było to w tym samym dniu, w którym Kraków został bez rozlewu krwi opanowany przez armię podziemną, kompania węgierska stacjonująca w Żywcu złożyła broń sędziemu Sądu Okręgowego, kapitanowi Kwiecińskiemu w asyście mojej, oraz podoficerów
i studentów, członków armii podziemnej, współpracujących ze mną na terenie Żywca.
Wielu studentów – obecnie ludzi na stanowiskach biorących udział w tym rozbrajaniu dotąd żyje, a gdy się spotykamy, to nie obejdzie się bez wspomnień owych pamiętnych dni. (Żródło: „Księga pamiątkowa Szkoły Realnej, Państwowego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Żywcu”, Żywiec 1959 r.)
Stanisław Ryczkiewicz
(por. posp. rusz. W.P., wychowanek W. Szkoły Realnej w Żywcu)
Dnia 1 listopada 1918 roku, bawiąc w Żywcu na urlopie zdrowotnym, wyszedłem z mieszkania na ulicę i zobaczyłem, że tłum zdejmuje z urzędu orły austriackie i rzuca je na ziemię. Zawróciłem więc zaraz i przebrawszy się w cywilne ubranie, wyszedłem kupić sobie czapkę maciejówkę, polskie wężyki i naramienniki oficerskie. Było nas wtedy w Żywcu paru oficerów. Śp. kapitan Kwieciński August, jako najstarszy rangą objął dowództwo i zaraz rozpoczęliśmy formowanie pierwszych oddziałów wojskowych w szkole męskiej.
Byli już wtedy w Żywcu ppor. Gołąb Tadeusz, Jaksa Leopold, ppor. Kubicki, a wreszcie przybył do nas por. Drapella Juliusz, obecnie generał. On dopiero energicznie zaczął mobilizować ochotników i formować oddział za oddziałem. Z początku pełniliśmy służbę w magistracie m. Żywca dzień i noc dlatego, że w pierwszych dniach po przewrocie były stale napady i rabunki dworów, sklepów itp., ciągle proszono nas telefonicznie o pomoc. Posyłaliśmy patrole do zagrożonych miejsc, jak np. do dworu Kępińskiego w Moszczanicy.
Ponieważ brakowało nam uzbrojenia i umundurowania, dostałem rozkaz kontrolowania na stacji w Żywcu powracających do domu byłych żołnierzy austriackich.
Z paroma studentami, uzbrojeni w karabiny starego systemu ”Werndla” przeprowadzałem rewizje pociągów, konfiskowałem wszystkie rzeczy wojskowe, jak broń, amunicję, koce, bieliznę wojskową, menażki itp., odprowadzając wszystko do tworzącej się w Żywcu prowiantury, którą prowadzili por. Bałut Antoni i sierżant Kasztelnik Franciszek. Trwało to parę tygodni. W ostatnich dniach grudnia 1918 r. udałem się z kampanią por. Jaksy Leopolda (wych. W. Szkoły Realnej) na Spisz i Orawę, skąd ostatnio musiał się wycofać oddział podch. Komunieckiego. Mieliśmy obsadzić ponownie te tereny i doprowadzić do zgodnego współżycia z tamtejszą ludnością. Kompania liczyła przeszło 100 ludzi, w tym d-ca por. Jaksa podpisany, ppor. Leszczyński i plutonowy Jeziorski Wiktor. Przybyliśmy do Jabłonki na Orawie, gdzie nas bardzo serdecznie przyjęli ks. Machay i ks. Sikora, goszcząc nas w domu ludowym. Stosunki z tamtejszą ludnością ułożyły się jak najlepiej. Z Jabłonki wysyłaliśmy patrole w kierunku Lipnicy Wielkiej i Keżmarku. Po jakimś czasie musieliśmy na polecenie Rady Ambasadorów opuścić Orawę. (Źródło: „Księga pamiątkowa Szkoły Realnej, Państwowego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Żywcu”, Żywiec 1959 r.)
Augustyn Kwiecińsk
(doktor prawa, adwokat, sędzia powiatowy, uczestnik walk niepodległościowych)
[…]Posłano po oficerów austriackich, zamieszkałych w hotelu i postarano się, by uniemożliwić im zetknięcie się z żołnierzami.
Dowódca kompanii, porucznik madziarskiej narodowości, poinformowany przez kapitana o wypadkach krakowskich po pewnem wahaniu się zgodził na wydanie broni, amunicji, rynsztunku i pieniędzy rządowych.
Kolega jego podporucznik Rumun, z nietajoną radością uznał fakt dokonany, trzeci zaś oficer, Niemiec, nie miał nic innego do roboty, jak tylko prosić o uprzejme i ludzkie traktowanie. Wydanie broni odbyło się w zupełnem spokoju, gdyż żołnierze byli wprost rozentuzjazmowani wiadomością o końcu wojny i możnością powrotu do domu.
Nadto panie nasze jakby z pod ziemi wydostały dla oficerów i żołnierzy kokardki o barwach narodowych, węgierskich i rumuńskich, co ich bardzo ucieszyło, a gdy im ogłoszono, że wypłaci im się żołd za dekadę i wyda się im żywność również na 10 dni, radość ich nie miała granic.
Tymczasem zebrała się spora garstka żołnierzy Polaków, przybywających co tchu na wiadomość o tem, co się dzieje w Magistracie.
Uformowano pochód , który po przemówieniu kap. X w języku niemieckim do oficerów i żołnierzy ruszył ze śpiewem przez ulice miasta.
Oficerowie wyrazili życzenie udania się pod zamek, arcyksiążęcy i odśpiewania tam hymnów polskiego, węgierskiego i rumuńskiego. Uczyniono zadość ich życzeniu. Arcyksiążę Karol Stefan, zawiadomiony przez kapitana X o wypadkach krakowskich wyszedł na podwórze zamkowe i rozmawiał ze wszystkimi w ich ojczystych językach. Podporucznik, Rumun, przemówił coś po rumuńsku do swoich żołnierzy, którzy następnie wśród krzyków podnieśli Arcyksięcia i trzykrotnie w górę rzucili.
Arcyksiążę z widocznem wzruszeniem ze łzami w oczach pożegnał się i odszedł, a nie jeden pomyślał sobie, że przecież ta Austrja miała dobrą owczarnię, że tylko nie dla wszystkich swych owieczek była sprawiedliwą.
Ten zupełnie przypadkowy incydent, nie mający żadnego znaczenia, był jednak źródłem głupich plotek, że proklamowano wówczas arcyksięcia Karola Stefana królem Polskim.
Następnie kapitan X wraz z ś. p. dr. Michałem Kwiecińskim odebrali przyrzeczenie służbowe od żandarmerii i władz miejscowych, poczem pożegnano odjeżdżających przez Zwardoń Austriaków.
Oficer Niemiec, ujęty ludzkiem obejściem, powtarzał nieustannie, że tego nie zapomni i że do śmierci będzie wołał „Niech żyje Polska”
Pierwszy dzień wolności […] skończył się w Żywcu odwiedzeniem na miejscowym cmentarzu grobów poległych i odśpiewaniem pieśni narodowych. Następnego już dnia przyszły z Krakowa rozkazy od generała Roji i stosownie do nich zabrano się do formowania bataljonu żywieckiego.
Na czele powiatu jako wojskowy dowódca stanął z rozkazu generała Roja kapitan X. Dzięki pomocy i wytrwałej pracy tłumnie napływających do Żywca oficerów rodaków żywieckich, a szczególnie obecnego pułkownika Juljusza Drapelli, niezmordowanego wprost w pracy i niespożytej energii oraz dzięki patrjatyzmowi naszych górali, starania wydały obfity owoc, gdyż ochotnicy zgłaszali się masowo nieraz wprost po powrocie z różnych frontów . Kilkudniowe rozruchy, jakie powstały prawie natychmiast po upadku Austrji, przeszkodziły znacznie w pracy, zdołano jednak pokonać narazie trudności dzięki umiejętnemu wdaniu się w sprawę kilku patriotycznych i rozumiejących powagę chwili włościan oraz dzięki młodzieży tutejszego gimnazjum, która chwyciła za broń i pełniąc sumiennie i wytrwale służbę, przyczyniła się znakomicie do opanowania sytuacji.
Już dnia 18 listopada 1918 r. odmaszerowała na odsiecz Lwowa kompanja żywiecka, która dokazywała cudów waleczności w okolicach Przemyśla. Za kampanią tą poszły wkrótce trzy dalsze, a mimo to znalazły się jeszcze oddziały, które broniły Śląska w czasie najazdu czeskiego.
Przerwanie frontu przez Ukraińców w pierwszych dniach marca 1919 spowodowało wysłanie z Żywca w pole stworzonej nadzwyczajnym poborem powiecie grupy operacyjnej generała Aleksandrowicza, która walnie przyczyniła się do odparcia wroga i przywrócenia pierwotnego stanu.
Oto taki był obraz stosunków i usposobienia ludności powiatu żywieckiego w czasie wojny i tuż po wojnie.
Ubogi górski powiat dał jednak to, co miał najlepszego, to jest własną krew, a takich powiatów było w Polsce niestety niezbyt wiele.”
(Źródło: „Głos Ziemi Żywieckiej”, nr.57, dnia 15 listopada 1928 r.)
FR